dzień 9 - w Gruzji (5) wieś Khurvaletti, Gori

Dzień rozpocząłem od małego spaceru w okolicach hotelu o wyszukanej nazwie "Gori". Jak tylko dotarła dzisiejsza porcja pieczywa zawieźliśmy ją do wioski Khurvaletti. Jak widać wioska-osiedle dla uchodźców nie jest rajem na ziemi. Tekturowe domki bez kanalizacji i wody, ogrzewane "kozą" mają tylko najpotrzebniejsze meble, często bez szafek. Wiele z nich już jest zawilgoconych, tylko czekać jak na ścianach pojawią się kolonie grzybów. Jak pisałem z artykule - osiedle na pierwszy rzut oka najbardziej przypominało mi obóz karny, przez środek alejka szaletów, co kilkanaście metrów baniak z wodą na słupku. To wszystko, co ci ludzie mają, w osiedlu jest 100% bezrobocia, ludzie żyją wyłącznie z symbolicznego, nieregularnego zasiłku. Straszne.

Około południa udało się wygospodarować 2 godzinki na spacer w zaułkach Gori. Na załączonych fotkach można zobaczyć min. bloki na tyłach UM
w Gori - to te z zarwanymi po wybuchu bomb balkonami. Bloki te także ogrzewane są piecykami typu "koza" - można zaobserwować na balkonach drewno - opał do nich. Gdy tak fotografowałem z sąsiedniego mieszkania na parterze wyszło zaciekawione rodzeństwo, które również uwieczniłem. Inną ciekawostką jest to, że nawet w centrum miasta i nawet na instalacjach gazowych - dosłownie w każdym możliwym miejscu - uprawiane są winorośle.

Później pozostało czekać na TIRy z naszym ładunkiem, co uczyniliśmy w restauracji w centrum, na placu Stalina. Ogólnie w restauracjach i pubach życie kwitnie, ludzie rozmawiają i śmieją się - na chwilę mogą zapomnieć o szarym życiu codziennym, ale i tu widać, że wielu z nich wojna pozbawiła bliskich. Na jednym ze zdjęć chłopak ma na piersi maleńką fotografię brata - zgodnie z tradycją takie małe foto nosi rodzina jeszcze przez rok na znak żałoby.

Kiedy tylko TIRy zajechały na główny plac skończyła się zabawa - do 2 am wyładowaliśmy ponad 30 ton do magazynu, skąd co rano pomniejszymi partiami rozwoziliśmy po okolicznych wioskach i osiedlach.