dzień 5 - w Gruzji (1)

Granicę przekroczyliśmy znów rano, o 6 PLT, jeszcze w obszarze celnym zaczęliśmy "ozdabiać" TIRy nalepkami. Celnicy nie patrzyli na nasze zabiegi łaskawym okiem (w innym kraju pewnie za takie zabiegi na przejściu granicznym zabrano by nas przynajmniej do wyjaśnień) więc tylko 1 sztukę okleiliśmy i ruszyliśmy dalej.
Z oddalonego około 300km Gori przyjechał do nas mer tego miasta, aby w razie czego asystować przy odprawie. Był to wyczyn także dlatego,
że 6 rano PLT to w Gruzji 3 w nocy! Nie wiem o której do nas wyruszył i czy w ogóle spał poprzedniej nocy. Pomoc okazała sie niepotrzebna, ale jak się później okazało - to nie był jedyny powód.
Po przejechaniu jakichś 100 km, juz w wysokich górach czekało na nas "śniadanie". W specjalnie otwartej poza sezonem restauracji gdzieś na uboczu, zasypanej śniegiem okolicy, przygotowano dla nas ucztę z dań regionalnych na sali ogrzewanej kominkiem, winem i koniakami. Ilości dań nie pomnę, nie tylko z powodu wypitych trunków, wszystko było przepyszne, smaki tutejszych potraw - zioła, pieczywo, mięsa i ryby, sałatki i napoje - wszystko inne, obce, ale pyszne. To była uczta, która rekompensowała nam z nawiązką 4 dni podróży.
Po wszystkim wyruszyliśmy do Gori, gdzie dotarliśmy około południa, ale jak tylko zakwaterowaliśmy się w hotelu od razu wyruszyliśmy do Tibilisi - nie było nam dane odpocząć - jeszcze tego dnia mieliśmy spotkanie z ambasador RP w Gruzji, która zaprosiła nas na kolację i...
zaproponowała nocleg w nowym budynku ambasady (w tej chwili jeszcze hotel). Kolacja była bardzo "wesoła" - koleżanka z wrażenia zostawiła kamerę w restauracji, na szczęście czekała na nas, gdy po nią wróciliśmy.